Z naszej diecezji ponad 2 tys. osób wybrało się na Ekstremalną Drogę Krzyżową.
Trasę św. Józefa z Zielonej Góry do figury Chrystusa Króla w Świebodzinie już po raz trzeci pokonał Mariusz Pacholak. – To wyjątkowy czas szukania Boga, odkrywania Go, rozumienia prawd i wartości pochodzących od Najwyższego. EDK umożliwia mi budowanie właściwych relacji z bliskimi, z żoną, dziećmi, współpracownikami, a także z nieznajomymi, spotykanymi w różnych sytuacjach dnia codziennego bliźnimi – uważa Mariusz z Zielonej Góry.
– To doświadczenie, które pozwala zrozumieć Szymona z Cyreny i być nim dla innych, także – a może zwłaszcza – dla tych, których nazywam mniej lubianymi. To również bycie świadkiem Chrystusa poprzez wdrażanie postawy Weroniki ocierającej twarz Jezusa. Towarzyszący ból, wyczerpanie, zmęczenie – wydawałoby się: ogólna niemoc. Nic bardziej mylnego! To uzdolnienie i determinacja do mężnego wyznawania wiary i postępowania według jej zasad. Już wiem, że w moim przeżywaniu okresu Wielkiego Postu nie zabraknie tej formy modlitwy – zapewnia.
Na trasę z Zielonej Góry do Świebodzina wybrała się Wioletta Matunin, która mówi, że czekała na ten dzień przez cały rok. – Ta nocna wędrówka jest czasem, w którym zmagam się ze swoimi słabościami i nie są to tylko słabości fizyczne, ale przede wszystkim duchowe – opowiada świebodzinianka.
– To czas, w którym w wielkiej ciszy, samotności Bóg odkrywa przede mną to, co przeżyłam od ostatniej EDK. Nie są to tylko złe rzeczy, bo Bóg nie jest Bogiem wciąż nas osądzającym, tylko kochającym Ojcem. On pokazuje mi, co jest we mnie wartościowe, i to daje mi siłę do pokonania dalszej drogi, którą kroczę tu, na ziemi. Dla mnie EDK jest swoistym powiązaniem Ogrodu Getsemani i Via Dolorosa. Jest wprowadzeniem w Wielki Tydzień i Święte Triduum Paschalne. A fizyczny ból, który odczuwam, jest zaledwie minimalną cząstką tego, co przeżywał Jezus, i ta świadomość powoduje to, że czuję się wtedy szczególnie z Nim związana. Ja i mój Jezus razem na drodze – dodaje.
Po raz drugi na EDK wyruszyła Krystyna Zamolska z Sulechowa. Wybrała tę samą trasę, co w zeszłym roku, czyli: Świebodzin–Rokitno. – Byłam przekonana, że skoro rok temu bez problemu ją przeszłam, to tym razem będzie jeszcze lepiej. Niestety, już po około 10 km zrozumiałam, jak bardzo się myliłam – przyznaje sulechowianka.
– Było wyjątkowo trudno i boleśnie! Nogi zdrewniałe, podeszwy palące, a każdy oddech jakby rozrywał płuca. Wiedziałam jednak, że nie mogę zawrócić, że muszę dojść do celu, ponieważ mam intencję, którą niosę do Matki. Intencję po ludzku niewykonalną, dlatego może i droga taka trudna. Przesuwałam się w żółwim tempie, dlatego w pewnym momencie poprosiłam moje towarzyszki, które miały lepszą kondycję, aby zostawiły mnie i dalej szły same, bo po co mają dodatkowo cierpieć z mojego powodu. Jednak nic takiego nie nastąpiło, one ciągle były przy mnie i dzięki temu pokonałam swój ból, rozpacz, zwątpienie… pokonałam siebie. Mówiąc o tym, wciąż mam łzy w oczach i głębokie przekonanie, że skoro Pan Bóg dał mi tak ogromną wolę walki i postawił na mojej drodze takich pomocnych ludzi, to być może małymi kroczkami, tak jak na trasie, zrealizuję swoje pragnienia i to, co wydaje się nierealne – dodaje.
Krzysztof Król
dziennikarz „Gościa Zielonogórsko-Gorzowskiego”
Materiał na stronie „Gościa Zielonogórsko-Gorzowskiego” – zgg.gosc.pl